środa, 13 sierpnia 2014

Love is Strange [VI]

Julia wstała wczesnym rankiem, około godziny trzynastej. Można by polemizować co do tego
aby uważać tę porę za ranek ale dla osób którym dzień kończy się po trzeciej w nocy tak właśnie
jest. Kiedy weszła do kuchni mama właśnie stawiała obiad na stole.
- No więc, co dziś zamierzasz robić? Przejdziesz się może na plażę ze mną i ojcem, co? - Zapytała
mama nalewając jej talerz zupy.
- Nie, nie gniewajcie się ale mam inne plany. Zamierzałam skoczyć do miasta i się trochę rozejrzeć.
I właśnie w związku z tym mam do ciebie taką prośbę małą... - Nie zdążyła nawet dokończyć
- Ile chcesz? Na co? I reszta ma być z powrotem u mnie. - Kobieta dobrze wiedziała z czym wiąże
się „mała prośba” jej córki.
- No wiesz, nie dużo. Tak żebym miała za co kupić sobie podwieczorek i jakieś drobne na małe
wydatki.
Ostatecznie Julii udało się wysępić więcej niż oczekiwała więc zadowolona poszła
przygotowywać się do wyjścia. Rodzice wychodzili na krótko przed nią i mama jak zawsze zajrzała
do niej aby przypomnieć o godzinie policyjnej. Dziewczyna na wszelki wypadek ustawiła
przypomnienie w komórce. Wyszła przed hotel i od razu zauważyła niebieski samochód Paula, z
zamyślonym właścicielem w środku. Gdy tylko muzyk zobaczył dziewczynę od razu się ożywił.
Wyskoczył z samochodu i otworzył jej drzwi. Ona jeszcze tylko rozejrzała się czy na pewno gdzieś
w pobliżu nie ma jej rodziców i gdy się już upewniła że teren jest czysty wsiadła do środka. Na
przywitanie dali sobie całusa w policzek.
- Zapnij pasy i jedziemy, coś zaplanowałem ale zobaczymy... - Powiedział radośnie McCartney
- Spoko, nie ma się co śpieszyć. Mam czas. - powiedziała Julia, po czym w myśli dodała – Do
dwudziestej pierwszej...
Macca włączył radio, najpierw leciały staje dobre kawałki rock and rolla które oboje uwielbiali a
następnie do głosu doszedł poczciwy Lennon. Całą drogę do miasta śpiewali i wygłupiali się
zagłuszając przy tym oryginalnych wykonawców.
- Masz może ochotę na lody? Tam jest jakaś cukiernia. - Zapytał Paul kiedy spacerowali piękną
zabytkową starówką. Kiedy już każdy wybrał jaki smak i dodatki chce, dziewczyna chwyciła się za
portfel. McCartney od razu to zauważył.
- Nie ma mowy, ja zapraszałem ja płacę. Poza tym jakby to wyglądało, że kobieta musi płacić sama
za siebie.
- No ale... - Julia próbowała protestować
- Nawet ze mną nie dyskutuj na ten temat. - zaśmiał się Paul.
Szli dalej wzdłuż deptaka zajadając się deserem i rozmawiając na różne codzienne tematy. Okazało
się, że mają podobne poglądy na wiele spraw. Zaczęli więc wymieniać listę swoich ulubionych
filmów, programów tv, książek i tak dalej, okazało się że całkiem sporo ich łączy. Słońce grzało na
bezchmurnym niebie ale na szczęście lekki wiatr sprawiał że pogoda była znośna. Natknęli się na
jakiś festyn organizowany na placu rynkowym. Stoiska z regionalnymi potrawami, wesołe
miasteczko i jakieś występy. Postanowili więc że z chęcią się trochę rozerwą i rozejrzą co
ciekawego tam mają. McCartney zauważył grę w strącanie puszek i uparł się, że wygra Julii
największego misia jakiego tam mają. Ustawił się przed celem, dostał trzy piłki. Rzut pierwszy,
cztery puszki trafione idealnie, niestety za drugim razem nie poszło tak dobrze, chybił. Została mu
ostatnia szansa. Skupił się, dokładnie wycelował i... pah pah obie puszki zniknęły z podestu.
Mężczyzna, który wydawał mu nagrodę, którą wybrał był nieźle zdziwiony, że mu się udało. Paul
dumny jak paw podszedł do Julii i wręczył jej wielkiego pluszaka pandę.
- Awww, jesteś kochany – powiedziała do niego dziewczyna dając mu w podziękowaniu całusa.
- Po prostu pomyślałem, że może ci się spodobać. Poza tym to nic wielkiego. - Powiedział cały
uradowany tym że udało mu się sprawić jej przyjemność tym prezentem. Oboje razem z pluszatym
zwierzakiem zadecydowali że fajnie będzie iść zobaczyć co dzieje się na scenie. Zajęli miejsca z
boku tłumu taka by nie rzucać się w oczy ale dobrze widzieć. Okazało się że są to występy
zespołów które grały regionalną muzykę. Niektórzy mieli nawet całkiem niezłe brzmienie, na
pewno wystarczająco dobre aby McCartney rwał się do tańca. Kiedy wreszcie na scenie zrobiło się
pusto i zaczęła się przerwa miedzy kolejną częścią zaplanowaną w programie mężczyzna
zaproponował wycieczkę po domu strachów.
- No nie wiem... mam lekkiego stracha. - Powiedziała dziewczyna.
- Nie bój się, jak coś zawsze możesz mnie trzymać za rękę, będzie super.
Julia nadal nie do końca przekonana była co do tego pomysłu ale nie chciała robić Paulowi
przykrości więc zgodziła się. Szli kawałek za wszystkimi innymi zwiedzającymi, bardzo czujnie
uważając na wszystko co wydawało im się podejrzane. W pewnym momencie Macca zatrzymał się
i kiwnął głową do Julii mówiąc żeby poszła za nim. Stanęli w jakimś rogu w którym wisiało
pełno szmat i łańcuchy. Dziewczyna patrzała na niego pytająco a on po prostu stał i się uśmiechał. Podszedł do niej powoli, patrząc jej w oczy. Czy tylko jej się zdawało, czy właśnie miał zamiar ją pocałować? Nie nie zdawało jej się, był coraz bliżej, jeszcze trochę i... w tym momencie spomiędzy szmat wyskoczył bujający się szkielet, któremu towarzyszyły przerażające zawodzenia. Julia w jednej chwili wtuliła się w mężczyznę zamykając ze strachu oczy i nie zamierzała go puścić do puki nie znajdą się na zewnątrz.
- Paul, zabierz mnie stąd! - była nieźle wystraszona. McCartneya z kolei lekko bawiło to całe to
wydarzenie, bynajmniej nie z powodu tego manekina. Reakcja dziewczyny sprawiła, że było mu
przyjemnie z wiedzą, że czuje się ona przy nim bezpiecznie.
- Dobra wychodzimy, to rzeczywiście było mało zabawne. - zwrócił się teraz w kierunku
dyndającego na sznurku trupa - Sorry ale mi się nie przeszkadza a poza tym nie nauczyli cię kolego,
że kobiet straszyć nie wypada. - Po czym lekko przestawił manekinowi szczękę i szybko, wciąż
trzymając przestraszoną Julię za rękę, udał się do wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz